Jarka raport z Ciechocinka

Jarka  RAPORT z CIECHOCINKA

 

I znów, po kilkuletniej przerwie, trafiłem do Ciechocinka. Tym razem do sanatorium WRZOS, w którym jeszcze nie byłem, ale to nie ważne, dziś standard wszędzie jest podobny i wcale nie niski. Dla mnie najważniejsze jest to, że udało mi się wyjechać z żoną i z wózkiem, a to wyzwoliło ogrom wspomnień, bo zamiast oddawać się czytaniu, jak przez wiele ostatnich lat, mogłem obejrzeć Ciechocinek i od nowa i przypomnieć sobie, jak bywałem tam za młodu.

 


Moje Polio zaczęło się w lipcu 1947, miałem wtedy 7 lat, a do Ciechocinka trafiłem po raz pierwszy prawdopodobnie w 1952 roku – do sanatorium dziecięcego MARKIEWICZ, dziś w ruinie.
Skąd to pamiętam? Bo pamiętam piosenkę:
„Hej jam kolonista, chłopiec wesoły,
I w Markiewiczu mile spędzam czas
Troski utopię, tu na urlopie
Śpiewając, tańcząc ze wszystkimi wraz…”

Niewiele pamiętam z leczenia, ale nigdy nie zapomnę PANI WYCHOWAWCZYNI, która opowiadała nam OGNIEM I MIECZEM. Poznane wtedy przygody Heleny Kurcewiczówny i Pana Zagłoby utrwaliły mój pociąg do czytania na całe życie. I wtedy nauczyłem się pływać! To było na drewnianym odkrytym basenie solankowym (załączam zdjęcie tego basenu zrobione kila lat później przez mojego Tatę). Pan terapeuta położył mnie na wodzie na plecach i pokazał, że jak mnie nie trzyma, to też leżę.
I tak się zaczęło, kilka lat później pływałem w klubie, bez specjalnych sukcesów, ale 100 m dowolnym robiłem w 1,5 min.

W następnych latach bywałem w Ciechocinku wielokrotnie: na koloniach w MARKIEWICZU, a jak podrosłem, to samodzielnie w sanatoriach ROMANA i POMORZANKA.

Warto przypomnieć, że wtedy w dzisiejszym SZPITALU UZDROWISKOWYM NR 1 funkcjonowała filia Kliniki Ortopedycznej prof. Grucy, a kierowała tam tzw. Komisja Ciechocińska, która urzędowała w podziemiach szpitala przy ul. Oczki w Warszawie. W KLINICE mieszkali ci, co nie chodzili, reszta dochodziła na zabiegi z innych sanatoriów. W ROMANIE, gdzie bywałem jako nastolatek, ordynował dr BIADUŃ, później naczelny lekarz Uzdrowiska. To był wspaniały facet. Miał tam głównie młodzież różnopłciową, więc wiadomo co się działo, ale nie pamiętam, żeby kogoś wyrzucił.

Później, już jako student przyjeżdżałem do POMORZANKI, gdzie byłem pacjentem doktora KUBISA, którego wspominam jako chyba jedyny niekwestionowany autorytet w moim życiu. Ten człowiek umiał rozmawiać z pacjentem, wytłumaczyć, co i dlaczego dzieje się w organizmie i dać wskazówki uwzględniające tryb życia, słabostki a nawet nałogi. Koledzy nie traktowali go zbyt poważnie, ale pielęgniarki i pacjentki za nim szalały, a ja dzięki niemu wiem do dzisiaj dlaczego mam tętno 50 i nie pozwalam żadnemu lekarzowi „poprawiać” tego stanu. ON WIEDZIAŁ O POSTPOLIO! Ostrzegał, że na starość się pogorszy i nic się nie da z tym zrobić.

Muszę też przypomnieć rehabilitantów – magistrów: Dziwisińskiego, Irenę Wojnicz, Elżbietę Piotrowską i wielu innych, dzięki którym czuliśmy się ważni i wiedzieliśmy, że komuś na nas zależy. Nie mówię, że teraz tak nie jest, ale tamci ludzie z roku na rok śledzili postępy swoich pacjentów.

Wstyd mi, ale nie pamiętam nazwiska rehabilitantki, która nauczyła mnie tańczyć. Nie pamiętam, przy jakiej okazji zmusiła mnie do wyjścia na parkiet i niemożliwe stało się możliwe. Potem szło coraz lepiej, prywatki, kluby studenckie, a w Ciechocinku STODOŁA, czyli kawiarnia BRISTOL w Parku Zdrojowym. A teraz? Niestety moje POSTPOLIO nie daje mi już tańczyć, ale dalej lubię pójść na dancing i przebierać nogami siedząc na krześle.

W późniejszych latach (70, 80, 90) bywałem w Ciechocinku wielokrotnie: w DOMU ZDROJOWYM, w RUCHU i ostatnio we WRZOSIE. Bywałem też gdzie indziej (np. KAMIEŃ POMORSKI, INOWROCŁAW), ale jednak w Ciechocinku czuję się najlepiej.

Ostatni pobyt, dzięki żonie, zapalonej turystce, i wózkowi, pozwolił mi zdać sobie sprawę, że pobyt w tym uzdrowisku wywarł znaczący wpływ na całe moje życie. I dlatego napisałem ten raport.

A TERAZ KILKA ZDJĘĆ:

 

      Drewniany basen odkryty, w którym jako 12-latek nauczyłem się pływać:

 

 

 

Tak wyglądała pijalnia (z prawej) i kawiarnia BRISTOL w Parku Zdrojowym (z lewej) w 1971 roku.

 

 

Tak wygląda obecnie sanatorium MARKIEWICZ, do którego jeździłem jako dziecko….

 

 

…. a tak POMORZANKA, gdzie bywałem jako student i później.

 

 

 

W ZABYTKOWEJ WARZELNI SOLI mieści się MUZEUM, w którym wystawiono urządzenia używane w warzelni….

… i „narzędzia tortur”, czyli przyrządy do ćwiczeń datowane na przełom XIX i XX w, które były w pawilonie MECHANOTERAPII przy ŁAZIENKACH Nr 4. Pamiętam te przyrządy, ćwiczyłem na nich. Zwróćcie uwagę na koła napędowe, te urządzenia były napędzane pasami z wału transmisyjnego, który też jest wystawiony w muzeum.

To wszystko można obejrzeć w Internecie, ale są tam jeszcze eksponaty, których w Internecie nie ma, takie jak tablice z obiektów PPUC.

A tu zabytek wśród zabytków, czyli prawdopodobnie jeden z ostatnich żyjących beneficjentów tego systemu o ponad 60-letnim stażu.

I materiały propagandowe z czasów wczesnego PRL.

CO JESZCZE WIDZIELIŚMY?

Muzeum maszyn drogowych, a w nim m.in. walec parowy z końca XIX w. (też jest w Internecie) i lokomobilę parową,…

…zabytkową drewnianą cerkiew prawosławną…

… i dworek Prezydenta Ignacego Mościckiego, po drugiej stronie ulicy od naszego sanatorium.

Byliśmy też:

 w Nieszawie, gdzie widzieliśmy nieczynny, ale sprawny prom wiślany (latem odbywają się na nim koncerty na wodzie),…

… i w Parku Jurajskim w Solcu Kujawskim.

 SERDECZNIE POZDRAWIAMY!

Kasia i Jarek
z Robertem

Zdjęcia pochodzą z archiwum Autora