„Co mi dało żeglarstwo”

CO MI DAŁO ŻEGLARSTWO – Jarosław o swojej pasji

To było przed ponad 20 laty. Niedawno wróciłem z rejsu na Operację Żagiel, która zaczynała się w Kilonii (na zdjęciu powyżej scena z parady żaglowców), a kończyła w Gdyni. Zadzwonił do mnie Komendant Ośrodka Szkolenia Żeglarskiego LOK w Jastarni, z którym od jakiegoś czasu współpracowałem i zaprosił na uroczystość chrztu jachtu ORZEŁ. Na miejscu okazało się, że jest to jacht prywatny, bardzo ładny, a animatorem imprezy jest Polak z Ameryki, globtroter, Andrzej Sochacki, prezes CENTRUM WAGABUNDY w Phoenix, który zamierza zorganizować rejs żeglarski dookoła świata dla niepełnosprawnych Polaków mieszkających za granicą. Był akurat w Polsce, szukał jachtu i kapitana, który też miał być niepełnosprawny, więc pasowałem jak ulał. Kontakt z Andrzejem był niezapomniany, jest to człowiek-dynamit, nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych i faktycznie, realizuje większość przedsięwzięć, w których sam bierze udział. Impreza była bardzo udana; były wspólne zdjęcia, symboliczne przekazanie dowództwa jachtu GENERAŁ ZARUSKI (który obecnie jest odbudowywany w Gdańsku), ognisko i śpiewy do białego rana. Mnie, jako kandydata na kapitana wyprawy, poproszono o napisanie czegoś o sobie, co zrobiłem w wolnej chwili przy biurku w gabinecie Komendanta Ośrodka.

Zdjęcia pochodzą z archiwum Autora 

Tekst poniższy ukazał się w polonijnej gazecie BIAŁY ORZEŁ, z której załączam wyklejankę – jako mój wkład do rubryki „Moje Polio” (02.2012)

„Jestem niepełnosprawny. W dzieciństwie, gdy miałem 7 lat, przeszedłem chorobę Heinego-Medine’a i już nigdy nie odzyskałem normalnej sprawności, mam bardzo znaczne porażenie prawie wszystkich mięśni. Pierwsze lata po chorobie byłem wożony na wózku, później dzięki licznym zabiegom i ćwiczeniem nauczyłem się chodzić, pływać, a nawet jeździć na rowerze, co umożliwiło mi uczęszczanie do normalnej szkoły i kontakty z rówieśnikami, które w pierwszych latach po chorobie zupełnie ustały.
Szczyt sprawności fizycznej osiągnąłem w wieku 18-20 lat i wtedy właśnie jako student Politechniki zainteresowałem się żeglarstwem i wstąpiłem do klubu AZS na kurs początkowy.
Już na wstępie okazało się, że postawiłem sobie trudne zadanie, gdyż poruszanie się po chybotliwej łodzi było dla mnie bardzo uciążliwe, ale dzięki życzliwemu podejściu kolegów i instruktorów przebrnąłem przez pierwszy stopień wtajemniczenia i po obozie letnim zdałem żeglarski egzamin na równi ze zdrowymi kolegami. Od tego czasu żeglarstwo stało się moją życiową pasją, gdyż tam mogłem stawać do konkurencji ze zdrowymi bez kompleksu niższości, co było niemożliwe w innych dziedzinach sportu.
Dzięki intensywnym ćwiczeniom opanowałem poruszanie się po łodzi tak dobrze, że mogłem z powodzeniem startować w żeglarskich regatach. Byłem już sternikiem, dowodziłem łodzią, musiałem więc uczyć żeglarstwa członków mojej załogi. I tu okazało się, że moje indywidualne sposoby poruszania się po jachcie mogą być przydatne również dla nich.
Moja ułomność spowodowała, że wszystkie ruchy na łodzi musiały być celowe, oszczędne i przemyślane i to wpajałem swoim uczniom zwracając baczną uwagę na ich sposób poruszania się. Okazało się, że jest to bardzo skuteczna metoda nauki żeglarstwa – i tak zostałem instruktorem. (…)
Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy pomyślałem o żeglarstwie morskim, ale pamiętam, że przez wiele lat „wybijali mi to z głowy” bardziej doświadczeni koledzy. Miałem już ponad 30 lat, duży staż instruktorski, rodzinę i pozycję w zawodzie inżyniera, gdy spotkałem kapitana, który spytał mnie dlaczego nie uprawiam żeglarstwa morskiego? Nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, powiedział – płyń ze mną.
I wtedy okazało się, że pod życzliwym okiem kapitana rozumiejącego moje problemy byłem w stanie stać się pełnoprawnym członkiem załogi, zdolnym wykonać każdą czynność na jachcie nawet w sztormowych warunkach. Jak do tego doszedłem? Otóż przed każdym zadaniem musiałem zobaczyć jak wykonuje go zdrowy członek załogi i dokładnie przemyśleć własne, postępowanie, a potem niemożliwe stawało się możliwym.
Dziś mam już 52 lata i kilkunastoletni staż jako kapitan i instruktor na jachtach morskich. Chyba nie każdą czynność jestem w stanie wykonać osobiście, ale dzięki drodze, jaką zdobyłem swoją wiedzę żeglarską, wiem dokładnie jak każdą rzecz na jachcie zrobić najłatwiej i najbezpieczniej; żartuję czasem, że mógłbym dowodzić załogą złożoną z 10-letnich dziewczynek i poradzilibyśmy sobie w każdych warunkach.

A co mi dało żeglarstwo? To chyba jasne – poczucie własnej wartości i więzi z ludźmi, z którymi wspólnie i solidarnie wykonuje się bardzo trudne zadania. To jest potrzebne każdemu, a szczególnie człowiekowi niesprawnemu fizycznie, który każdą porażkę jest skłonny wiązać ze swoją ułomnością.