Oto kilka z listów Ewy, które zdążyła do nas napisać. Myślę, że znakomicie oddają Jej urok osobisty, emanujące od Niej ciepło i... poczucie humoru.

Małgorzata

31 marca 2008 13:07

Witajcie, Kochani!

Proszę mi wybaczyć, że zwracam się do wszystkich tak familiarnie, ale wytworzyła się na tej "naszej poczcie" tak ciepła i serdeczna atmosfera, że czuję się naprawdę jak w rodzinie. A kto wie, czy nawet nie lepiej? Kilka osób znam (?) z forum IPON, większości nie znam nawet i w ten sposób. Myślę, że w podobnej sytuacji jest nas co najmniej kilkoro. Nie wiem, jakie będzie zdanie większości na ten temat, ale w moim przekonaniu nie byłoby źle, gdybyśmy mogli wiedzieć coś więcej o sobie. Może przecież być i taka sytuacja, że niektórzy z nas mieszkają blisko siebie, nie wiedząc nawet o tym. Nasza grupa, która utworzyła się i rozrasta w tak naturalny, spontaniczny sposób, ma zapewne nie tylko dla mnie wielkie znaczenie. Naprawdę jesteście dla mnie wielkim wsparciem, a Wasza walka z postępującą chorobą i mnie jakoś zaraża, bo znękana ciągłym i nasilającym się bólem, coraz większą słabością i nieporadnością zaczynam popadać w rozpacz i kompletną rezygnację. Jedynym moim marzenie coraz częściej bywa, żeby
uciec "stąd do wieczności". A tymczasem czytam ciepłe, serdeczne słowa Tadeusza, pełne energii "wykłady" Ryszarda-Synaptyka, wyniki nieustannych internetowych poszukiwań  "naszych" dziewczyn... i serce mi rośnie, wraca nadzieja, że - być może- i na mojej ulicy... itd.
Żeby dłużej już nie nudzić, zacznę od siebie - czyli powiem o sobie więcej, niż ujawniłam dotychczas.
Mam 61 lat (ale wyglądam tylko na 60!) i chyba jestem najstarsza. Mogłabym Was posyłać po piwo, niestety, w naszej sytuacji jest ono zabronione! Zachorowałam w wieku 10 lat. Najpierw nawet siedzieć zbyt pewnie nie mogłam sama, ale w końcu dzięki nieustannej i nieustępliwej rehabilitacji zaczęłam chodzić. Została tylko bezwładna lewa stopa i słabsza sporo cała prawa noga z częściowymi zanikami i dużym osłabieniem niektórych mięśni. Byłam jednak sprawna w bardzo znacznym stopniu. Przeszłam w sumie 3 operacje ortopedyczne na stopach.
Uczyłam się, skończyłam studia polonistyczne, pracowałam. Do 1989r. pracowałam w pełnym, a nawet w bardzo przepełnionym wymiarze czasu, później przeszłam na rentę inwalidzką i pracowałam już w niepełnym wymiarze. Od 2001r. jestem nieszczęśliwą (bo mała emerytura) emerytką.
Od 1989r. mieszkam z mężem Markiem w Goleniowie. Goleniów to jest to miasto, koło którego leży Szczecin. Mamy pieska Reksia, nie mamy dzieci. Mieszkamy w niewykończonym domu z ogródkiem ok.4-arowym. Domek zostanie już w takim stanie, w jakim jest, bo mąż po wypadku  w zasadzie nic sam nie może w nim zrobić, a na tzw. fachowców emerytów nie jest stać. Fachowiec pewno za tydzień żądałby więcej niż ja dostaję emerytury na cały miesiąc. Ot, żizń maja charoszaja! (to było w rosyjskim brzmieniu, ale polskim alfabetem). Marek jest z zawodu inżynierem technologiem drewna.
Niestety, jestem niemową, to znaczy nie znam języków, które ciągle są dla mnie bardzo obce. Zaczęłam uczyć się niemieckiego, ale był to chyba słomiany zapał. Zbyt łatwo się zniechęcam, kiedy coś nie wychodzi mi od razu, i to dobrze. Jedyny język, który nie jest mi tak całkiem obcy (oprócz polskiego!), to język rosyjski.
Na domiar złego jestem analfabetką komputerową, bo komputer mam od niedawna i nie mam jak ani od kogo nauczyć się tego wszystkiego, co dzięki komputerowi można by robić. A mój Marek jest jeszcze większa noga i nawet nie próbuje, bo z powodu coraz większych kłopotów ze wzrokiem nie może patrzeć na rozświetlony ekran.
To byłoby chyba na tyle. Odpowiem na każde pytanie, jakie mi zadacie.
Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne, a przede wszystkim za to, że gdzieś tam jesteście i przygarnęliście mnie do swojego grona.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, a szczególnie gorąco Tadeusza i Ryszarda za to, co dla nas  robią. Uściski dla Wszystkich! Wiosna za oknem, ptaki śpiewają w ogrodzie, kwiatki kwitną, nawet pszczoły już wylatują z uli. Musi być dobrze!

EWA

31 marca 2008 13:40

Cały człowiek

Ja całkiem nie na temat chcę jeszcze kilka słów napisać. Otóż Tadeuszowi bardzo się podobało moje określenie, że boli mnie "cały człowiek". Ten cały człowiek pochodzi jeszcze z mojego dzieciństwa. Kiedy chciałam wytłumaczyć Mamie, że zmarzłam cała, nie tylko ręce czy nogi, wówczas mówiłam, że zmarzłam albo że jest mi zimno w "całego człowieka". I tak to określenie zostało w rodzinnym języku. Nie tylko ja go używam do dziś, ale również członkowie mojej rodziny. Wydaje mi się, że znakomicie oddaje istotę rzeczy.
     Pozdrawiam wiosennie.  Ewa

 

23 czerwca 2008 15:38

Jeszcze o upadkach

Chcę jeszcze kilka zdań o upadkach, ale inaczej niż do tej pory. I naprawdę wiem, co mówię, bo przewróciłam się chyba setki razy w dotychczasowym życiu  i było coraz gorzej. Może nie przewracałam się tak często, bo piekielnie uważałam, ale za to upadki były okropne w skutkach, łącznie z potłuczonymi okularami, pozdzieraną skórą na całym policzku, wybitymi palcami u prawej dłoni itp. W końcu ortopeda, który nie miał już więcej siły do mnie, powiedział mi, żebym do niego nie przychodziła, dopóki nie zacznę chodzić przynajmniej z jedną kulą. A jeśli tego nie zrobię, to w końcu zabiję się podczas któregoś takiego upadku.

Strasznie ciężko mi było zdecydować się na tę kulę, bo wydawało mi się, że dopiero teraz wszyscy będą zwracać na mnie uwagę i że to będzie tak, jakbym sama sobie na czole przylepiła etykietkę "KALEKA".  No cóż, stara i głupia!

Mąż wywarł na mnie też stosowną presję i sprawiłam sobie kulę. Przestałam się przewracać, zaczęłam chodzić znów pewnie, równo, o niebo mniej utykałam. I przyzwyczaiłam się. Nikt też nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, a jeśli już - było to nacechowane życzliwością, chęcią pomocy. W żadnym razie nie spotkałam się z litością czy niechęcią.

Po co o tym piszę? Bo wydaje mi się, że szczególnie dziewczyny z naszej "Trzynastki" mają podobne opory, jakie ja kiedyś miałam. Chodzę z kulą od 8 lat. Od roku nawet z dwiema, ponieważ "wysiadł" mi staw kolanowy lewy. I naprawdę jest mi z tymi kulami łatwiej żyć. Trochę trudniej  z dwiema, bo -zwłaszcza przy zakupach - okazuje się, że mam o jedną rękę za mało.

Moje Kochane (i Kochani) ,jeśli możecie korzystać z pomocy kul, to naprawdę róbcie to. Będziecie chodzić równiej, ładniej, pewniej i - co najważniejsze! - bezpiecznie.

Gorąco wszystkich pozdrawiam. Ewa

 

23 czerwca 2008 16:25

W sprawie blogu

Bardzo dzisiaj "rozwinęłam się" w tej internetowej korespondencji, ale muszę!  (...) Nie rozmieniajmy się na drobne, bo to nie przyniesie nikomu żadnych takich pożytków, o jakie NAM chodzi. Bo nam chodzi naprawdę o wzajemne wspomaganie się PPS-owiczów. Dzięki wszystkim po trochu, a zwłaszcza dzięki Rysiowi i Tadziowi nasz klub zrobił bardzo wiele. Doświadczam tego na sobie. Moja obecna choroba raczej nie ma nic wspólnego z PPS, ale Wasza pomoc, Kochani, jest nie do zmierzenia i nie do przecenienia.

Jeśli chodzi o zarejestrowanie PPS jako jednostki chorobowej, to chyba już to mamy. Przecież w wielotysięcznym spisie chorób, których leczenie gwarantuje w Polsce NFZ, minister Kopacz zawarła nawet jakąś chorobę australijskich hodowców czarnych krów w kropki bordo. Czy coś w tym guście. Więc PPS tym bardziej powinno tam być ujęte, bo na to ludzie w Polsce cierpią, i to całe setki, jeśli nie tysiące - nikt przecież nie zna liczby osób zmagających się ze skutkami polio.  Poza tym mamy w Konstytucji RP zapis, który odczytuje się wprost i o którego realizację za każdym razem - i indywidualnie, i grupowo - trzeba się dopominać. (...) W Konstytucji Państwo Polskie i jego władze, zaklinając się "tak nam dopomóż Bóg", gwarantują nam opiekę, pomoc i leczenie! I nie wywiązują się z tego!!!  O wypełnianie nakazów konstytucyjnych powinniśmy walczyć.

(...) Powinniśmy raczej posłuchać Wojtka Młynarskiego, który już od dawna wzywa: "Róbmy swoje!"

Pozdrawiam wszystkich bardzo, bardzo serdecznie. Ewa

21 września 2008 21:57

Drodzy Przyjaciele!

To już rzeczywiście 6 miesięcy!. Dla mnie to ogromny kawał czasu, bo dla mnie ostatnio czas liczy się już trochę inaczej niż przedtem. To dzięki spotkaniu Was dowiedziałam się o PPS, że na pewno istnieje. Dowiedziałam się też WSZYSTKIEGO o istocie tego zespołu dolegliwości, niemocy i cierpień. I o sposobach złagodzenia skutków PPS, opóźniania tempa jego postępu.

Dzięki Wam, Przyjaciele, znalazłam też osoby bezinteresownie przyjazne, życzliwe i serdeczne, których wsparcie miało i ma dla mnie wielkie znaczenie. Znalazłam też bliskie kontakty, nawet kontakt osobisty i przyjaźń z Noemi. Jestem za to wdzięczna Wam, Moi Drodzy, i losowi, który pozwolił mi Was spotkać.

Istnienie i działanie naszego Klubu ma znaczenie nie do przecenienia. Bardzo trafnie przedstawił to Tadeusz, nie będę więc powtarzać tego samego. Dziękuję za ciężką pracę, ale jakże potrzebną, Rysiowi, Tadziowi, Małgosi, która stworzyła naszą stronę. Dziękuję Noemi za "kalendarz" i pilnowanie różnych okazji do dobrych życzeń i ciepłych słów. Dziękuję wszystkim, którzy zamieszczają różności cieszące oczy i poczucie humoru - za zdjęcia, za dowcipy, za pokazy slajdów.

Przykro mi bardzo, że nie mogę ciągle nic zrobić, nawet najprostszych dla mnie rzeczy, które były (i są nadal) moim zawodem, ale najdrobniejsza infekcja rozkłada mnie kompletnie na długie dni i tygodnie. Muszę wtedy leżeć, a i samopoczucie i nastrój też "leżą" kompletnie. Ciągle jednak mam nadzieję, że jakoś się pozbieram i choć ciut-ciut przysłużę się naszemu Klubowi i naszej stronie.

Bardzo dziękuję ,Kochani, że mogę być z Wami. Życzę naszemu Klubowi, żeby  istniał i rozwijał się, a nas żeby nadal łączyła przyjaźń. Wszystkim życzę duuuuużo zdrowia i pogody ducha zwłaszcza w jesienne szarugi.

Ewa

 

23 grudnia 2008 23:41

Życzenia

Kochana cała Rodzinko!

Życzę wszystkim zdrowych, pięknych Świąt, pełnych radości i uśmiechu, wspaniałych prezentów pod pachnącą, mieniącą się światełkami choinką, atmosfery rodzinnego ciepła, a gdy jesteśmy sami w te Święta -uśmiechu przez łzy mimo smutku w sercu. Te Święta są szczególnie piękne, niosą z sobą nową nadzieję ,nowe plany, nową wiarę w dobrą przyszłość. Pamiętajmy, że wokół nas są ludzie dobrzy i życzliwi, tylko trzeba się do nich uśmiechnąć, zagadać, a może przełamać opłatkiem... To będzie tak, jak przełamanie lodów i przynosi naprawdę ocieplenie klimatu "międzyludzkiego".

Jeszcze raz - pięknych, szczęśliwych, zdrowych i radosnych Świąt.    Ewa