Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą....

Wspomnienia Noemi

W tych dniach nasze myśli wracają częściej do tych, którzy odeszli.

Mijają 2 miesiące od czasu, gdy z naszej grupki odeszła Ewa. Z potrzeby serca, ale i na prośbę kilku osób z naszej grupki, chciałabym jeszcze wspominać ten czas, który już minął, przybliżyć postać Ewy, chociaż wiem, że nie miałyśmy zbyt wiele czasu, aby się poznać.

Obie z Ewą pochodzimy z okolic Buska, przebywałyśmy również w tamtejszym sanatorium „Górka” w okresie szkoły podstawowej. I ciekawość, czy nie było to w tym samym czasie, była pierwszym impulsem do napisania do niej prywatnie. Okazało się, że z pobytami na „Górce” rozminęłyśmy się, ale poczułyśmy do siebie sympatię i to był początek naszej przyjaźni. Wkrótce Ewa napisała, że wybiera się do szpitala z powodu silnych bólów brzucha. Kiedy udało mi się do niej dodzwonić, Ewa powiedziała, że już od paru dni jest w domu, ale diagnoza zupełnie ją przybiła. Lekarze stwierdzili raka trzustki z przerzutami na organy wewnętrzne i dawali od 3 do 6 m-cy życia. Otrzymała jednocześnie skierowanie na chemioterapię. Wyjazdy do Szczecina na chemię miały być raz w tygodniu, ale już z pierwszym wyjazdem był poważny problem. Lekarz odmówił skierowania na przejazd karetką, a innej możliwości Ewa nie miała. Dużo wtedy rozmawiałyśmy telefonicznie i przez Skype'a, bardzo Ewie współczułam. Ewa była bardzo rozżalona, że tak jakoś w życiu zawsze ma pod górkę; chciałam coś zrobić, ale odległość ograniczała mnie bardzo. I wtedy przypomniałam sobie, że w tamtej okolicy mieszka znajomy. Pomyślałam, że może on mógłby zawieść Ewę do Szczecina swoim samochodem. Odszukałam telefon, przedstawiłam sprawę. I to był początek wielu cudownych zdarzeń...

W swojej skardze na bezduszność służby zdrowia i urzędników, Marek, mąż Ewy tak pisał o tym okresie:

Tych ludzi Ewa miała okazję poznać przez internet, szukając tam informacji o swojej postępującej chorobie PPS. Znając się tylko z imienia, nie zawsze na początku prawdziwego, garstka ludzi, niezwykle dzielnie idących przez życie i zmagających się ze swym kalectwem, stworzyła grupę przyjaciół, wzajemnie się wspierających w każdej sytuacji. Teraz znają już swoje prawdziwe imiona, nazwiska. Rozrzuceni są po całej Polsce, kontaktują się wyłącznie przez internet a łączy ich prawdziwa, piękna przyjaźń. Kiedy dowiedzieli się o chorobie mojej żony, piszą do niej ciepłe, serdeczne, piękne listy, przesyłają piękne zdjęcia krajobrazów, zwierząt, kwiatów. Przesyłają porady, czym żona może się odżywiać, jak przygotować takie posiłki, które nie spowodują ataku bólu a nie będą przy tym tylko kaszką manną na wodzie. Dzięki swoim osobistym i przyjacielskim kontaktom, zorganizowali różne formy pomocy dla mojej żony. Ta grupka internetowych przyjaciół mojej żony, to już także i moi przyjaciele. Ich pomoc dla mojej żony, jest także wielką pomocą i dla mnie. Jestem im wszystkim wdzięczny tak bardzo, że brakuje mi słów, aby to wyrazić.

W kilka miesięcy od zdiagnozowania choroby Ewy, mieliśmy okazję spotkać się osobiście w ich domku w Goleniowie. To było krótkie spotkanie (nie chcieliśmy Ewy zmęczyć), ale wzmocniło bardzo naszą wzajemną więź. Ewa - jako absolwentka polonistyki na Uniwersytecie w Toruniu - posługiwała się piękną polszczyzną. Rozmawiałyśmy o życiu, nadziei, wierze, o ważnych książkach, które pomagają w trudnych chwilach.

Taką książką były dla nas „Smażone zielone pomidory” Fannie Flagg. To w tej książce, tak istotny wpływ na życie bohaterek miała kartka wyrwana z biblijnej księgi Rut (gdzie opisana jest historia Noemi i jej synowej Rut - mnie, co prawda nie grozi zostanie teściową, ale postać Noemi podoba mi się nie tylko ze względu na piękne imię).

Przesłałam Ewie książkę „Oskar i pani Róża” Erica-Emmanuela Schmitt. Jeżeli ktoś nie czytał tej książki to zachęcam. Uważam, że każdy, bez względu na wiek, powinien tę książkę przeczytać. Bo każdy z nas staje w obliczu ciężkiej choroby, cierpienia, umierania i często nie wiemy jak się zachować, co powiedzieć.

W swojej chorobie Ewa miała gorsze i lepsze okresy, czasem czuła się tak źle, że nie była w stanie rozmawiać. Ale były też lepsze dni, kiedy nasze rozmowy trwały długo.  Były też bardzo rzadkie chwile, kiedy Ewa się śmiała i to było takie piękne. Ewa martwiła się bardzo o Marka, który ma poważne problemy kardiologiczne. Ta ich wzajemna troska i serdeczność była niezwykła. Z czasem Ewa stawała się coraz słabsza, w brzuchu zbierały się płyny, Ewa czuła się bardzo opuchnięta i nabrzmiała, nie mogła siedzieć, bo momentalnie płyn spływał do nóg. Okresowo miała ten płyn ściągany, po takim zabiegu czuła się lżej i lepiej. Stawała się coraz bardziej zależna od pomocy i opieki innych. Taką opieką i przyjaźnią otoczyła ją emerytowana pielęgniarka, pani Halinka, która była z Ewą do końca. A przede wszystkim był cały czas Marek – mąż i przyjaciel na dobre i na złe. Rozmawiam często telefonicznie z Markiem i Halinką, wspominamy Ewę. (...)

 

Podczas uroczystości pogrzebowej w Lublinie, Halinka, przyjaciółka Ewy, przeczytała wiersz napisany przez swoją córkę, zainspirowaną postacią Ewy, jej życiem i odchodzeniem:

Jak ciężki płaszcz zdejmujesz troskę z moich ramion,

Zapachem pól otaczasz mnie w deszczowe dni,

Gdy będę biec, Ty dajesz siłę żeby powstać,

A gdy upadnę, pierwszy przy mnie będziesz Ty.

 

Każdego dnia to Ty mnie budzisz rano,

Odsłaniasz mi kolory życia spoza mgły,

Jak pisklę w gnieździe matki puch otula,

Tak Ty mnie tulisz i ocierasz łzy.

 

I jesteś ciągle niczym zapach pomarańczy,

Jak blask słoneczny, gdy wychyla się zza chmur,

Jak wiatru szept idący żyta łanem,

Radosny strumień spływający z gór.

 

Dla wszystkich chwil spędzonych z Tobą, Panie

Warto jest żyć i iść przez trudny świat,

By wreszcie dojść, gdzie tylko Ty już będziesz,

Na końcu drogi i u schyłku dni.

                                                    Iwona Fijałkowska