Nasze wspomnienia

MOJE POLIO – Teresa

Myślę, że my wszyscy mamy te nasze wspomnienia często takie same, bardzo podobne, wspólne, momentami nawet tak samo przykre, ale też i wesołe – takie też mamy!

Ktoś wspomniał o tranie i chlebie z solą, a mi właśnie się przypomniało, że ja też doświadczyłam tego na sobie… Było to w szpitalu w Warszawie, pamiętam, że zawsze – chyba po obiadku – dostawaliśmy naszykowany wcześniej kieliszek tranu i kromeczkę chlebka posypanego solą. I każde z nas, zanim opuściło stołówkę, musiało się tymi delikatesami uraczyć! Było to dla nas, małych dzieci, okropnie obrzydliwe, ale nie było możliwości się z tego wymiksować, ponieważ pielęgniarka dbała o to, by każde z dzieci wypiło ten tran. Dotąd się siedziało na tej stołówce, aż się wypiło. Nie mogłam tego zrozumieć wtedy: po co i na co nam to na siłę wlewają, dlaczego nas tak maltretują… Płakałam niekiedy nad tym okropieństwem, ale wypić musiałam! Były to traumatyczne przeżycia, , ale dziś już wszyscy tutaj wiemy, dlaczego musieliśmy pić ten tran, prawda?

Kolejnym takim „wydarzeniem”, jakie przyszło mi tam przetrzymać, to był szpinak! Bardzo często był na obiad, pamiętam dokładnie: ziemniaczki, jajo sadzone i szpinak! Boże, ile ja się namęczyłam nad takim obiadem, nie mogłam tego szpinaku przełknąć, prawie zawsze wszystko zostawiałam na talerzu, było to okropne! Takie zielone byle co, taka papka, błoto bez smaku! Po latach dowiedziałam się, dlaczego i po co tak nas karmili – dla naszego dobra, dla naszych słabych kości, bo szpinak to wapń i żelazo!

No ale było i coś dobrego w tym naszym szpitalnym jadłospisie, coś, co wspominam dobrze i miło – to parówki! Parówki były często na kolację, takie na gorąco, i były bardzo smaczne. Tych parówek już dawno nie ma… Tamte sprzed ponad 40-tu lat były pyszne!

W moim domowym archiwum zachowała się jedyna fotka z tamtych lat. Przechowuję ją jak relikwię. Fotka ta została zrobiona w Ciechocinku, gdzie byłam na wypoczynku i rehabilitacji po którejś z operacji w Konstancinie. Pamiętam, że była to chyba niedziela, był piękny słoneczny dzień; w pewnym momencie nasza opiekunka pani Maria (pamiętam Jej imię do dziś!) zawołała nas na tę ławeczkę i jakiś pan cyknął nam to zdjęcie. Niestety, nie pamiętam już imion tych ludków siedzących razem ze mną na tej ławeczce (ja, to ta trzecia od prawej strony, w białych rajstopkach, obok najstarszej „ławkowiczki”). Ciekawa jestem, co się z nimi wszystkimi dziś dzieje, czy wszyscy żyją, gdzie mieszkają i jak potoczyły się ich późniejsze losy!

A teraz dwa zdania na inny temat: Koleżanka wspomniała o tym, że często czuła się gorsza, jak ktoś drugiej kategorii, inna. Tego niestety chyba wszyscy tutaj doświadczyliśmy, to jest dla nas wszystkich wspólne wspomnienie! Ja też niekiedy tak się czułam, inna, gorsza! Dzieci są bardzo okrutne, nie zdając sobie z tego sprawy, że wyrządzają komuś wielką przykrość swoimi słowami, naśladowaniem, gestami! Mnie na szczęście takie przykrości spotykały rzadko, ale jednak spotykały. Pamiętam odzywki w stylu „O, kulawka idzie!”; to było niewymownie przykre, takie poniżające. Mam w pamięci te spojrzenia, te szepty pod nosem, te pukanie w łokieć jedna drugą: ej, zobacz!… Ja mam jednak w sobie coś takiego, że potrafię sama siebie pocieszyć, dopuszczam do siebie pozytywne myśli, jestem z natury osobą – wbrew pozorom -obdarzoną wielkim poczuciem humoru. Chcę brać życie na wesoło i nie przejmować się byle czym, gdyż wiem, że w ten sposób jest mi łatwiej i lżej żyć. Ale jestem też bardzo wrażliwa na ludzką krzywdę i ludzkie cierpienie bardzo mnie boli!

Marek Torzewski tak pięknie śpiewa, że „nic nie dane jest na zawsze, nawet niebo ponad głową ma swój kres”… posłuchaj

Więc myślę sobie, że trzeba się cieszyć z tego, że możemy to piękne niebo oglądać jeszcze!

Noemi

Mimo, że wiele przeżyć z okresu naszej choroby jest wspólnych, czy podobnych, to każde wspomnienie czytam z dużym zainteresowaniem.

Posiłki, a szczególnie przymuszanie do jedzenia, było również dla mnie bardzo przykrym przeżyciem, zwłaszcza w czasie pobytu w Goczałkowicach. Karmiono nas tam na siłę, nawet jak dziecko zwymiotowało to i tak musiało być wszystko zjedzone. Z tamtego okresu na bardzo długo pozostał mi uraz do szpinaku, brukselki, kaszy gryczanej. Kaszę zaczęłam jeść dopiero w wieku dojrzałym, szpinak w innej formie (surówka lub w zupie), ale nie w takiej odrażającej glajdzie, kojarzącej się jednoznacznie, a brukselki nadal nie dam rady przełknąć.

Z tranem wspomnienia mam już z okresu późniejszego, tzn. okres pobytu w sanatorium „Górka” w Busku-Zdroju. Nie udało mi się ani razu przełknąć tranu, ale miałam opracowany sposób. Trzymałam tran w ustach tak długo, że już nikt nie myślał, że jeszcze nie przełknęłam i wtedy wychodziłam do toalety. Teraz się fajnie to wspomina, ale wtedy to były traumatyczne przeżycia.

Takim stresującym przeżyciem było również cotygodniowe obcinanie paznokci. Salowa robiła to tak skrupulatnie, że niestety bywało to bolesne.

A tak poza tym to raczej mam pozytywne wspomnienia…

MOJE POLIO – Zofia

Mnie polio przytrafiło się sześć tygodni po urodzeniu (4 sierpnia 1952).
Wydarta z objęć matki rzucona do szpitalnego łóżka
pamiętam tyle, ile mi rodzina doopowiedziała.
Przeżyłam kwarantannę tylko dzięki 14-letniemu facetowi,
który mnie karmił rzuconą do łóżka przez pielęgniarki butelką z mlekiem.
Bo płacz głodnego dziecka nie dawał mu spać.
Następne lata byłam kalekim dzieckiem rozwódki, którą
Pan Bóg ukarał za grzechy przodków ?
Zawsze pod górkę z piachem w oczach. Z pasją
i wielką miłością do kształcenia się i do książek.
Niechciana, niekochana, poniewierana przez miłosiernych i bogobojnych ludzi.
Dożyłam 60-tki. Spełniona po brzegi pucharu.
Żona matka obsesyjnie dążąca do wysokiego wykształcenia dzieci
za cenę innych dóbr ziemskich.
Trwam w nadziei, że dożyję setki. A co!

P.S. „14-letni facecie” – jeżeli jesteś, jeżeli żyjesz i pamiętasz tamte dni… To ja tą drogą chcę ci podziękować za podarowane mi życie. Za te cudowne lata, jakie przeżyłam tylko i wyłącznie dzięki Opatrzności Bożej i Tobie.