Marii wspomnienia z Sanatorium w Trzebnicy

Marii wspomnienia z Sanatorium w Trzebnicy

Na polio zachorowałam w 1 roku życia. Rozpoznanie choroby trwało kilka tygodni, po zdiagnozowanie przetransportowano mnie natychmiast do Będkowa, a potem do Trzebnicy. Miałam to szczęście w nieszczęściu, że ta paskuda uszkodziła mi tylko jedną kończynę (prawa noga). Miałam duży skrót nogi i przykurcz w kolanie – chodziłam fatalnie, trzymałam się za kolano.

W 1965 roku ( 5-ta klasa) rozpoczęłam ponownie leczenie w Trzebnicy. Przebywałam tam z przerwami na ferie i wakacje do 1969r. Początki były bardzo trudne, strasznie tęskniłam za rodziną, płakałam, pisałam listy do mamy, żeby mnie z zabrała do domu, groziłam ucieczką. Mama ze łzami w oczach tłumaczyła, a wręcz błagała, żebym została, że będzie dobrze i że to dla mojego dobra. Miała rację, bo z dnia na dzień było coraz lepiej. Poznawałam nowe koleżanki, personel medyczny okazał się bardzo wyrozumiały i taktowny.

Pamiętam swoją pierwszą operację, gdy siostra podawała mi narkozę usłyszałam słowa doktora Przybylskiego „Jadzieńko, Jadzieńko, to nie tak” i zasnęłam – potem obudziłam się w gipsie po pachy.

Lekcje mieliśmy po południu, nauczyciele byli młodzi i fajni. Najlepiej wspominam dyrektora szkoły Adama Wańka; uczył nas historii i prowadził też drużynę harcerską. Drużyna nosiła imię Olgi Boznańskiej. Druh Adam był najwspanialszym organizatorem wszystkich wycieczek, obozów harcerskich, cotygodniowych wypadów do kina, zabaw andrzejkowych, które odbywały się w kawiarni przy Trzebnickim Domu Kultury.

Wyjście do kina to była cała wyprawa…. wózkowiczów wożono Nyską, a reszta w gipsach, przy pomocy kul na piechotkę. Było super, oglądaliśmy wszystkie nowości filmowe. Harcerstwo działało prężnie: zdobywaliśmy sprawności harcerskie, organizowano okolicznościowe akademie – na które zapraszano gości z zewnątrz. Ja byłam zastępową, miałam pod opieką kilka dziewczyn.

W karnawale organizowane były bale, każdy musiał mieć dla siebie jakiś pomysł, a w takich warunkach – wiadomo – było trudno. W sukurs przychodziły kochane siostrzyczki, ja od siostry Ziutki dostałam kilka metrów gazy i sama uszyłam sobie suknię, koleżance inna pielęgniarka przyniosła czapkę milicyjną swojego męża. Siostry pomagały nam bardzo, doradzały, kręciły loki itp. Wyglądałyśmy zjawiskowo.

Nie pamiętam, żeby podawano nam tran. Na apetyt dostawaliśmy glucovit w granulkach – jedliśmy go na sucho, był przepyszny.

Bardzo smaczne były obiady i desery. Nie lubiłam duszonej marchewki, a podawano ją do moich ulubionych kotletów mielonych. Kombinowałam, jak mogłabym nie jeść tego, ale wychowawczyni,  Pani Ewa miała „sokoli” wzrok i nikomu nie popuściła. Było to straszne. Oprócz tej marchewki, to jedzenie było smaczne i urozmaicone. Jak miałyśmy smak na placki ziemniaczane, to chodziłyśmy do kuchni i panie kucharki pozwoliły nam sobie je zrobić. Po operacjach przychodziła do nas pani dietetyczka z propozycją różnych smakołyków, ja wybierałam omleta z powidłami – był taki puszysty, no i pyszny.

Wspomnień z Trzebnicy jest mnóstwo, np. Pani Ewa Dryś, nasza wychowawczyni, nauczyła nas wiele ciekawych rzeczy, takich jak: haft, szydełkowanie, witraż i mnóstwo innych ciekawych robótek. Była estetką i starała się to w nas wpoić, no i udało się jej, bo ja często trzymam się tego.

W ostatni rok mojego pobytu w sanatorium odbyła się 1-sza spartakiada. W strzelaniu z łuku zdobyłam pierwsze miejsce i zakwalifikowałam się do udziału w międzysanatoryjnej spartakiadzie, która odbyła się na Poświętnym we Wrocławiu, i zdobyłam drugie miejsce. Dyplomy i książkę mam do dnia dzisiejszego.

Czas spędzony w Trzebnicy wspominam bardzo miło, to był dla mnie drugi dom, dbano bardzo o nasze zdrowie fizyczne i psychiczne, nie pozwolono nam się poddawać. Druh wpajał nam, że mamy akceptować siebie takich jacy jesteśmy, mieć szacunek dla siebie i wszystkich, pomagać sobie nawzajem, iść przez życie z podniesioną głową. Pochodziliśmy z różnych regionów Polski, każdy o innym statusie społecznym, ale na to nikt nie zwracał uwagi. Słabsi mogli liczyć na pomoc bardziej sprawniejszych – to było takie oczywiste. Nawiązane wtedy niektóre przyjaźnie trwają do dziś.

 

W ubiegłym roku, po 45 latach, odwiedziłam Trzebnicę. Sanatoria już nie istnieją. Jeden budynek oddano siostrom Boromeuszkom, a w drugim miała być szkoła muzyczna. Zmiany są ogromne, ale pozostały jeszcze miejsca nie naruszone przez czas i to one najbardziej mnie wzruszyły.

 

 

 

 

Zdjęcia pochodzą z archiwum Autorki