Jurka wspomnienie o Krzyśku M.

PRZYJAŹŃ NIEDOKOŃCZONA – wspomnienie o Krzyśku M.

Spotkaliśmy się w ciechocińskim Sanatorium Dziecięcym imienia (nomen omen) d-ra Markiewicza jako młodzi chłopcy. Krzyś miał 14 lat, ja 17. W tamtych czasie większość pensjonariuszy to były dzieci po przebytym polio oraz tzw. „littlaki”. Krzysiu jako młodszy i mniejszej sprawności zakwaterowany był na oddziele „Markiewicza” położonym bliżej części zabiegowej i stołówki, a ja w „Kasztelance”. Zresztą oba oddziały były połączone łącznikiem co umożliwiało swobodne przemieszczanie się.
Oboje byliśmy zafascynowani literaturą techniczną, marzący o majsterkowaniu, zrobieniu wymarzonego własnego radia na tranzystorach. Takiego prostego, jak w popularnej literaturze dla młodych amatorów, super reakcyjnego złożonego z paru elementów, a i tak trudnych do kupienia w tamtych czasach.  Spędzaliśmy razem dużo popołudniowych chwil, wolnych od zajęć rehabilitacyjnych, śledząc schematy urządzeń prostych w budowie, wzajemnie uzupełniając swoją wiedzę o teorię zdobytą w literaturze. Krzysztofa cechowała wielka skrupulatność i dociekliwość. Imponował mi tym i chętnie korzystałem z Jego wiedzy. On z kolei  słuchał o moich doświadczeniach praktyka i lubił oglądać, jak moje wywody dokumentowałem rysunkami. To były wspaniałe czasy mody „flower power”, dzieci-kwiatów i wspaniałej muzyki rockowej. Po 18-stej udawaliśmy się do świetlicy na piętrze i słuchaliśmy światowych przebojów na stacji Radia Wolna Europa i popularnej wówczas audycji „Rendez-vous o szóstej dziesięć”.
Turnus wakacyjny trwał dwa miesiące i rozjechaliśmy się – on do Warszawy, a ja do Krakowa. Utrzymywaliśmy kontakty listowne dzieląc się uwagami, przesyłając namiary na artykuły w prasie czy wręcz przerysowując schematy, przepisując teksty artykułów.

W następnym 1969 roku znowu spotkaliśmy się w tym samym miejscu, ale teraz już zaopatrzeni w książki z własnych zbiorów jako temat do rozmów. To był miły czas pozwalający na odejście od nękających nas problemów ograniczonej sprawności ruchowej. Wspólnie rozrysowaliśmy projekt płytki drukowanej do wymarzonej przystawki do odbioru UKF. Chodzenie w aparatach i o kulach sprawiało nam na tyle trudność, że rezygnowaliśmy ze spacerów po Ciechocinku, wysiadując na tarasie i rozmawiając. Oprócz tego oboje konkurowaliśmy klejąc kartonowe modele z „Małego Modelarza”. Zapamiętałem sklejony przez niego model samolotu Iskra, z czego był dumny.
Jego tendencje do teoretycznego podejścia do elektroniki wyrażały się wielką chęcią posiadania narzędzi takich jak woltomierz, amperomierz i oscyloskop, wówczas niedostępny choćby ze względów finansowych. Pamiętam, że zaciekawiła go moja sugestia, że jako oscyloskop może posłużyć telewizor uzupełniony o przystawkę, której schematy były w książce będącej skarbnicą wiedzy każdego majsterkowicza i nie tylko amatora – „Nowoczesne zabawki”. Nie wspomnę szczegółów, ale zainteresowanie Krzysia tą sugestią było tak wielkie, że dostał ode mnie ksywkę „Kineskopek”, którą lubił i którą to posługiwał się jako nadawca na kopertach naszej korespondencji.
Rok 1969 był rokiem lądowania człowieka na Księżycu. Sanatoryjni wychowawcy doceniali nasze zainteresowania. W nocy 20 lipca dyżurna nocna pielęgniarka w konspiracji przed pozostałymi pacjentami obudziła nas i wspólnie oglądaliśmy bezpośrednią relację z tego historycznego wydarzenia. Następne dni upływały nam na czytaniu wszystkiego co donosiła prasa o tym wydarzeniu i rozmowie. W tamtych czasach dbano o naszą edukację pozaszkolną i w sanatorium mieliśmy dostęp do czasopism o różnej tematyce. Nas oczywiście interesowały „Młody Technik”, „Horyzonty Techniki”, „Radioamator i Krótkofalowiec”, „RADAR”. To historyczne wydarzenie, jakim było lądowanie człowieka na Księżycu, przez lata
i po dziś dzień zawsze będzie mi kojarzyło się z Krzysiem przywiezionym na wózku, bo wybudzonym,  bez aparatów, zakutanym w koc i ze wspólnym wpatrywaniem się w ekran czarno-białego ekranu telewizora marki Wawel, z co chwilę ukazującą się planszą „Przepraszamy, usterki na łączach poza granicą Polski”.
Nadeszły ostatnie dni sierpnia i nieubłagany czas sanatoryjnych rozstań, wymiany adresów, i tak modnego wpisywania się do dziewczęcych pamiętników pełnych wyznań, westchnień, zapewnień o dozgonnych znajomościach.

Ze smutkiem dociera do mnie, że to był czas naszego ostatniego spotkania, ostatniego przyjacielskiego uścisku dłoni.

Po powrocie ja przygotowywałem się do za rok zdawanej matury, do wyboru kierunku studiów.
Mój czas pierwszego roku studiów to dla Krzysia rok przygotowania się do matury oraz egzaminów na studia. W tym czasie była pomiędzy nami jedna korespondencja, z której dowiedziałem się, że jego wybór to studia na Politechnice Warszawskiej i konsekwentnie kierunek elektroniczny i informatyczny. Ja byłem studentem ASP.

To był nasz ostatni kontakt i ze wstydem przyznaję – moje zapomnienie o tak wspaniałej  młodzieńczej znajomości.

W 2008 roku, kiedy konsekwencje postępującego post-polio zmusiły mnie do szukania wsparcia, napisałem mail do Grupy Wsparcia osób po przebytym polio „Szczęśliwa Trzynastka” z zapytaniem, czy znany jest środek farmakologiczny pomocny osobom po przebytym polio. Wtedy to zwrotnie otrzymałem mail z zapytaniem czy pamiętam Kineskopka z Warszawy? Nie ukrywam, że pociemniało mi w oczach, a przez myśli przebiegły mi wszystkie wspomnienia związane z Krzysiem i wielki obciążający mnie wstyd zapomnienia. Obciążający, bo często bywałem służbowo w Warszawie, często szukając sposobu na wypełnienie czasu do odjazdu pociągu na Śląsk. Często też własnym samochodem przejeżdżałem przez Warszawę.

Poczułem się winnym zapomnienia o starej, pięknej młodzieńczej przyjaźni.

Czas wznowienia starej przyjaźni zbiegł się u mnie pobytem w Grecji i przyjazdami do Polski tylko na 3 – 4 miesiące.
Był internet i długie wieczorne rozmowy z Krzysztofem.
Wzruszającym było, gdy Krzyś przysłał mi skany moich listów do Niego. Ich przechowywanie świadczyło o znaczeniu naszej znajomości dla Niego. Po latach kontaktów odniosłem wrażenie, że Jego uczuciowość sprzyja archiwizowaniu różnych przedmiotów, korespondencji i przechowywaniu ich w oryginale, a i też w formie skanów, plików.
Tematów nigdy nam nie brakowało i dotyczyły niemal wszystkiego: od wspomnień począwszy, po muzykę, informatykę, psychotronikę, kosmos, tematy zdrowotne.
Zainteresowanie związane z właściwościami wody, jej kryształami udzieliło się i mnie…
Fascynująca wiedza o fraktalach, o sawantach, zjawiskach paranormalnych.
Był miłośnikiem rosyjskich seriali: tych współczesnych, jak i historycznych, przesiadując przed monitorem do godzin porannych, o czym informował mnie przepraszając za senny wygląd i opadające powieki.
Wymienialiśmy pomiędzy sobą utwory muzyczne, a Jego ulubionym utworem często polecanym była piosenka „I’d Rather Go Blind” w wykonaniu RocKwiz – Beth Hard.
Ja przypominałem Mu piosenkę „San Francisco” Scott’a McKenzie (tę w wersji mono), która przywracała wspomnienia wspólnych młodzieńczych lat.
Nie rozmawialiśmy jedynie na tematy wyznaniowe, polityczne i rodzinne, uważając je za sprawę osobistą.
W każdym temacie Krzysztofa podziwiałem za Jego umiejętności retoryczne, piękne i staranne formułowanie wypowiedzi. Zawsze opanowany, nigdy nie używał zbędnych słów. Jego mówienie o jakimkolwiek temacie to mini wykład w zwięzłej formie i doskonałe wyczucie popularyzatora.
Z rozmów dowiadywałem się o Jego sukcesach zawodowych, nagrodzie od Billa Gates’a, pobycie w Stanach, o pionierskim rozpropagowaniu internetu w środowisku osób niepełnosprawnych.  W Jego wypowiedziach o dokonaniach nie było chełpliwości, a jedynie poczucie nie do końca spełnienia wynikającego z ograniczeń zdrowotnych.
W czasie naszych rozmów trudno było nie zauważyć Jego wręcz dziecięcej ufności, zaciekawienia, a i niecierpliwości w poczynaniach by coś ulepszyć, być o krok do przodu. Był homo technicus. Kiedy mówił o problemach z opuchniętymi nogami  doradzałem mu proste, sprawdzone na sobie metody. Grzecznie wysłuchał, przytaknął i natychmiast przechodził do swoich koncepcji: co by trzeba skonstruować, zaprząc do tego komputer, by było lepiej, na miarę postępu i wiedzy nowocześniej i by móc poleniuchować, by technika wyręczała Go od wysiłku.
Nasza ostatnia długa rozmowa to czas kiedy przebywał w Ośrodku i w czasie tej rozmowy oprowadzał mnie po terenie będąc na spacerze na wózku i korzystał ze smartfona. W czasie rozmowy nie użalał się, pogodzony z realiami.
Pomimo planów spotkania się w czasie mojego pobytu w kraju, nie doszło do tego…
ODSZEDŁEŚ, PRZYJACIELU, ALE NA ZAWSZE JESTEŚ W MEJ PAMIĘCI.
LICZĘ „KINESKOPKU” NA SPOTKANIE W INNYCH REALIACH.
JJK